czwartek, 23 listopada 2017

magiczna (przed)świąteczna nagroda

 
Z każdym rokiem na święta czekam z coraz mniejszą mocą, siłą i ochotą... Jednak teraz jakoś szczególnie, bo - nie wiedzieć dlaczego - nie oczekuję na ten czas wcale. Gdyby ktoś zapytał: chcesz przeskoczyć z listopada do stycznia? Tak od razu, w tej chwili, zaraz, w tym momencie? Oj... bez zastanowienia i z całego serca: tak, poproszę. ;)

I nie chodzi jedynie o temat grudniowego sprzątania, zakupów, czy też gotowania, bo nawet do robótek ręcznych czyli ozdób świątecznych zasiąść nie mam ochoty... Zrobiłam kilka bombek, choinek, ale to tyle... A czasu zostało mało...

Zajmuję się wszystkim tym, czym raczej zajmować nie ma potrzeby: suszone wrzosy, kwiaty, liście, dynie, wianki, dekoracje, aranżacje mi czas marnują... Jednym słowem bawię się jesienią - zatrzymać tej machiny jakoś nie potrafię.:)

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Nawet listopadowy śnieg nie wprowadził mnie w świąteczną atmosferę ani trochę ;).
 
 
Jednak magia świąt kroczy za mną sama, dotyka, przyciąga - czy chcę tego, czy nie. Jaka magia? Ano taka.
 
Zacznę od tego, że Wigilia organizowana jest zawsze u mnie, rodzina przychodzi cała, mój stół ma 4 m i jakoś się zmieścić dajemy radę. Ale środek stołu, miejsce centralne, w sposób oczywisty zarezerwowane jest dla... Jezuska, a jakże. Opcji do aranżacji mam kilka - o tym innym razem, jednak zawsze marzyła mi się szopka z prawdziwego zdarzenia... nie taka gotowa, posklejana, zaaranżowana cała, ale z pojedynczymi figurkami do samodzielnego poukładania.

I tak pojechałam jakiś czas temu na starociowe łowy. Przed wejściem stała skrzynka ze skarbami: wszystko za 1 zł. Oooo... to lubię najbardziej. Ale że właśnie ulewa to miejsce doświadczyła, najwięcej to było w niej błota i wody - skarbów na pierwszy rzut oka do wyboru wcale. I tak zerknęłam tylko zniechęcona z góry, łowić nie miałam zamiaru. Jednak... coś dziwnego wystawało, wyciągnęłam więc od niechcenia: mała, zniszczona figurka. Patrzę dokładniej: Maryja. W pierwszej chwili odłożyłam, lecz za chwilę sumienie dało znać o sobie: odkładam? do błota i wody? Maryję? Wzięłam.


I  wtedy w ręce wpadło mi coś jeszcze, wyciągam... mężczyzna, czyli Józef. Za chwilę zwierzęta. Figurki wyrastały jak grzyby po deszczu... z ręką na sercu. Tylko Jezuska mi brakowało. Oooo, nie... nie ma mowy. Musi tu być, bez Niego do domu nie wracam, ta cała szopka nie miałaby przecież sensu...
 
Objawił się jako ostatni. Najcenniejszy.

To nie magia?
Wiem. To cud.

 

Figurki tylko umyłam i poprzecierałam - może kiedyś pomaluję, ale jeszcze nie teraz. Niech zostaną takie, jakie je zdobyłam.

W tle natomiast moja choinka - obiecana świąteczna inspiracja. ;)

4 komentarze:

  1. Świąteczne ozdoby są piękne, ale jednak coś w tej jesieni jest takiego naturalnego i te kolory, że chce się ja zatrzymać jak najdłużej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano właśnie... A tu już koniec listopada. Niby kalendarzowa jesień ciągle trwa, ale nie oszukujmy się - magia zbliżających się świąt poradzi sobie nawet z nią. 😉 Pozdrawiam serdecznie!!

      Usuń
  2. Piękną szopkę znalazłaś, a choineczka cudna. Iwona J.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedz sama... powinna zostać taka, jaka jest, prawda? To nic, że trochę obdrapana... taka jej historia.

      Usuń