poniedziałek, 14 sierpnia 2017

(nie)sprawiedliwy los i metamorfoza świeczników


"Nakryć taki biało - miętowy stół... A na nim dziesiątki świeczników. Każdy inny, ale wszystkie w tej tonacji. No co by się nie działo - marzenia trzeba mieć ❤ ."

No właśnie. Trzeba. Takie marzenie przyszło mi do głowy nie dalej jak ostatnim razem - tutaj na blogu i... jak widać na spełnienie długo czekać nie musiałam. A przynajmniej los zrobił wszystko, bym mogła je sobie spełnić sama: wg fantazji i uznania 😉


Na niedzielnych starociach gdzie się nie obróciłam - drewniane świeczniki. Wiele ostatnich wypadów poświęciłam na ich szukanie - i nic. A tu dosłownie na każdym kroku i to za grosze. Noooo.... skoro sobie zachciałam - wyjścia brak, bo słowa dotrzymuję zawsze i... kupiłam prawie wszystkie. Nawet za malowanie się wzięłam.
 
 
Dosyć przyjemne to zajęcie, chociaż przyznaję - farby kredowe do moich ulubionych nie należą. W każdym razie kolekcja powiększyła się o 7 sztuk  - własnoręcznie odmienionych. Nie tylko je pobieliłam, ale woskiem dębowym potraktowałam, później patyną rdzawą i białą też - dla wyrównania kolorów, bezbarwny wosk na koniec i... tadam! 😊
 
 


 
A tak generalnie, to zauważyłam pewną prawidłowość. Ilekroć jestem taka życiowo szczęśliwa, radosna, zadowolona i wyruszam natchniona z wielkimi oczekiwaniami - bo wszystko układa się świetnie, bo spotkało mnie np. coś miłego i jestem pewna, że będzie ciąg dalszy - na pchlim targu nie ma dla mnie nic. A jeśli jest, to chyba szczęście przysłania mi oczy - w każdym razie na dodatkową dawkę uśmiechu liczyć nie mogę... 😉
 Ale kiedy, tak jak ostatnim razem, idę smutna/zmartwiona/wkurzona ( jak zwał, tak zwał ) - czyli gdy myśli błądzą gdzieś tam i mam zamiar jedynie  przewietrzyć się, odetchnąć, nabrać dystansu i tchu... nie mogę ogarnąć tematu, bo gdzie nie rzucę okiem - skarby, bez których obejść się nie mogę. I odchodzę z torbami wypchanymi, dźwigam wszystko do domu - ale już szczęśliwa. A na pewno szczęśliwsza, uśmiechnięta, na zasadzie: będzie dobrze. I już.
 
Czyli Ktoś tam o mnie dba, chroni i do przodu pcha. Za dobrze być nie może - abym nie straciła kontaktu z rzeczywistością, ale całkiem źle też nie. A to najważniejsze. Tak było właśnie w niedzielę.
 
A na koniec. Nowy/stary dzbanek kupiłam - z gąskami - pasuje do moich dwóch kanek idealnie. Na nowy tydzień dekoracja kuchenna powstała, natchnęła mnie Sandryna. A nawłoć ( a może coś innego?) - rośnie u mnie przed domem jako chwast, więc wyplewiłam. Ale takiej nie ma nikt - jakimś bluszczem owinięta, bo tylko u mnie panuje taki busz 😉.
 



 
 
 


Pozostaje tylko zorganizować imprezę - by była okazja nakryć do stołu. Na biało i miętowo. Świecznikowo. Nastrojowo. Zrobię próbę i pokażę następnym razem. Policzymy ile tych świeczników wszystkich już jest. 😉

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz