sobota, 5 sierpnia 2017

po klęsce urodzaju - tym razem z lasu


 
Mój szanowny Kolega (mam nadzieję, że nie przeczyta i nagany nie będzie 😉) swego czasu z powagą mi powiedział ( czytaj: syknął ), że jestem jak wilczyca w owczej skórze... Hmmmm... Po przemyśleniu jestem zmuszona się zgodzić. Nie jestem pewna, czy skórę mam owczą, ale wilczyca... no pewnie tak. Bo ciągnie mnie do lasu i to jak! 😉
 
Właśnie między drzewami dzisiaj byłam, szczyt zwany Dzikowcem zdobyłam - a wszystko dzięki dzieciom moim kochanym ( w ostatnim czasie z jednego w cudowny sposób zrobiła się dwójka 😉) - to one nas tam zaciągnęły tzn. my weszliśmy, one wjeżdżały, zjeżdżały, skakały, czy co tam jeszcze 😉 i czas spędziliśmy cudnie.



 
 

 
 

A w domku... Będąc naturą natchniona i zauroczona wytworami Graciarni - stworzyłam sobie taką oto cieszącą wszystkie zmysły prostą aranżację... Przepyszna, pachnąca, a jaka swojsko urocza! Zmęczona jestem i nie mam zamiaru kombinować, a z takimi cudami to nawet grzech. Wskazana jest prostota, bo dechy piękne same w sobie są i już. To wszystko odnośnie klęski urodzaju, która mnie dopadła, a o której pisałam, ale dodam jeszcze... że następne cuda zamówiłam. Spełniam swoje marzenia jedno po drugim, a co!
 







 
 
I drożdżówki z serem upiekłam... ale to wczoraj. Całą tacę od Sandrynki 😉.  Bajecznie smakują. Naprawdę.
 

 
 
No i jeszcze... Mniejsza: wilczyca czy owca. Ważne, że radosna ❤😉.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz