niedziela, 28 maja 2017

Wielka Sowa

 

Wielka Sowa.
 
Mam ogromny sentyment do tego miejsca. Ogromny. I tyyyyle wspomnień. Gdy zaczynałam studia, mój kochany wujek - tata mojej cudnej kuzynki, dzierżawił jedno ze schronisk pod Sową. I... co tu dużo mówić. Miał do nas ogrom cierpliwości. Zapraszałyśmy tam przyjaciół w ilości większej niż było miejsc. ;)

 Latem wspinaliśmy się na szczyt po to, by nazbierać jagód - nie było wyjścia jeśli chcieliśmy, by Pan Zenek ulepił nam pierogi. Zimą celem nie było zdobycie szczytu, a zbocza, po których całą wielką grupą zjeżdżaliśmy na workach z sianem. Ech. Na zakupy - do Rościszowa. W zależności od pory roku wracałyśmy albo: rozanielone z wiankami na głowie uplecionymi na przydrożnych łąkach albo na sankach doczepionych do zatrzymywanych aut... taki kulig. Lat już trochę miałyśmy, fantazji jeszcze więcej, rozumu jakby najmniej 😉

Starej Bacówki już nie ma, wujek odszedł, ale w moim sercu zostaną na zawsze. I Wielka Sowa też.
 
Dlatego wracam tam czasami i to najczęściej wtedy, gdy jest mi źle. Wejście nie jest długie, ale energii włożyć w to trzeba na tyle, by to co smutne uleciało - chociaż na chwilę. Wczoraj też byłam. Każda pora roku dobra, by zobaczyć sowy cień 😉.

Może trochę chaotycznie powybierałam zdjęcia, ale taka jest moja Wielka Sowa - różnorodna, kreatywna, dająca wytchnienie i natchnienie. 😊
 
 
 
 
 
 
 
 
 












 



PS
 
Sowie wielkiej towarzyszą teraz małe - jednak w sobotę na szczycie były takie tłumy, że robienie zdjęć mijało się z celem. Dzisiaj spacer szybciutko poprawiłam😉 
 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz